Rano schodzimy na śniadanie, wygodnie się rozsiadamy, zadowoleni, że za chwilę w góry, a tu wchodzi głową domu i po angielsku, chociaż wczoraj się nie zająknął nawet w tym języku – mówi nam, że śniadania nie będzie i musimy już się spakować i wyjechać. Nastąpiła cisza. Ja patrzę na niego, on na mnie. Cisza. Cisza trwa, a mój niepokój narasta. Wybawił nas z tego patu przewodnik, który niestety potwierdził, że wyjeżdżamy. Właśnie rozmawiał z Manzurem, który przekazał, że ma nas stamtąd natychmiast zabrać. Najchętniej pozostałabym w tej ciszy nadal, bo słów nie chciałam usłyszeć..ale zostałam pogoniona, że im szybciej wyjedziemy tym lepiej. O śniadaniu nie było mowy.
Nie wiadomo o co chodzi
Atmosfera była coraz gęściejsza, pakując się tak szybko jak nigdy dotąd, myślałam tylko o tym – co ja tutaj robię-wiocha zabita dechami-żołnierze na ulicach-słowo ewakuacja w co drugim zdaniu… tutejszym gospodarzom bardzo zależało na tym, żebyśmy jak najszybciej opuścili ich dom.
I tak się stało, kompletnie nie rozumiejąc, co się zmieniło w ciągu ośmiu godzin, pomiędzy kolacją a śniadaniem, prędko się spakowaliśmy, w samochód i w drogę.. Znów w aucie, znów w drodze.. A ja po górach chciałam chodzić! W samochodzie cisza, nawet radio nie grało. Potem przewodnik coś zaczął tłumaczyć, trudno mi było się skupić na tym co do mnie mówi. Wczoraj coś innego, dzisiaj coś innego. Nie wiedziałam co jest prawdą i co właściwie się dzieje.
Zatrzymaliśmy się na śniadanie w przydrożnym barze-omlet na tutejszym chlebie, plus herbata z orzechami. Smakowało. Dopiero wówczas mogliśmy wszyscy spokojnie porozmawiać.
Dowiedziałam się, że Rząd Indii wydał zarządzenie, które nakazywało opuszczenie Kaszmiru przez turystów w trybie natychmiastowym. Nasz gospodarz Manzur otrzymał pismo emailem w nocy, dlatego rano zadzwonił do przewodnika i przekazał, że musimy wracać. Stąd to nadzwyczajne błyskawiczne działanie.
OK. Siła wyższa, wracamy z ogromnym żalem. Jednak widok mijających nas co chwilę ciężarówek z żołnierzami, jadących w kierunku Srinagaru nie napawał optymizmem. Wiedzieliśmy już o zarządzeniu ale nadal nie wiedzieliśmy dlaczego ono zostało wydane!
Oko w oko z żołnierzem armii indyjskiej
Po drodze te same obrazki. To co mnie niezmiennie zadziwiało to ilość wojska. Ogromna rzesza. W sumie Indie to bardzo liczny kraj, to i armię mają ogromną. Plus te wojskowe maszyny. Jedna z nich na tyle mnie zaciekawiła, że zrobiłam zdjęcie. Niefortunnie. Na górze siedział żołnierz i wymachiwał kijem, żeby zrobić mu miejsce do przejazdu. Spojrzał się na mnie akurat w momencie gdy cyknęłam, zauważył aparat i machnął tym kijem, żeby nas zatrzymać.
Stojący obok naszego samochodu żołnierz, nie za szybko się zorientował, które auto ma zatrzymać. Ta chwila zawahania kosztowała go zniknięcie naszego pojazdu, bo kierowca uznał, że nie będzie się zatrzymywał i w ogóle on nie wie po co. Hindusi a w tym wypadku i Muzułmanie to odważni ludzie.. Więc szybko odjechał.
Ja w tym samochodzie już byłam cała oblana potem, mając w perspektywie spotkanie z armia indyjską, szybciutko drżącą ręką usunęłam zdjęcie-nawet z tych usuniętych… Słowo daje, że gdy ujrzałam pędzącego za nami otwartego Jeepa z jakimś działkiem, byłam przekonana, że to po mnie..Oczywiście poza mną, w samochodzie nikt nie wiedział o co tutaj chodziło.. Może i lepiej. Jeep na szczęście pędził za czymś innym.
Około 13 byliśmy w domu.
Ustaliliśmy z gospodarzem, co się dzieje i że jednak jutro możemy jeszcze jechać na kilku godzinny trekking, tylko bliżej. Jedyne 60 km od miasta czyli kolejne 2h jazdy. Do Naranag.
Druga szansa na trekking
Rano powtórka _wczesne śniadanie i wyjazd. Tym razem gospodarz pojechał z nami. Żeby nas osobiście pilnować.
Dojechaliśmy na miejsce, wynajął kolejnego przewodnika, bo uznał, że sytuacja się na tyle zmieniła, że chociaż szlaku sami byśmy nie zgubił, to on będzie się czuł bezpieczniej.
Owszem szlaki w Karzmirze są piękne widokowo i wymagające. O trekkingu w Naranaag tutaj
Stan niepokoju w Srinagarze
W drodze powrotnej na stacjach benzynowych działy się już dantejskie sceny, kolejki, krzyki, przepychanki. Podobnie przed bankami i bankomatami, ludzie masowo wypłacali pieniądze.
Gdy wróciliśmy do Leh, podano w wiadomościach, że Rząd Indii zmienił zasadniczo status stanu Kaszmir i Jammu. Do tej pory stan miał zagwarantowane określone przywileje, które jak widać rozbudziły dążenia separatystyczne. Tymczasem parlament indyjski zniósł historyczne przywileje, uznano, że należy zacieśnić relacje. Skutkiem tego spodziewano się zamieszek i zamachów. Nasz gospodarz, żegnając się z nami,, był bardzo zaniepokojony, mówił, że jutro czyli w poniedziałek wszystko ma być w mieście nieczynne. I on sam nie wiedział jak długo to potrwa. Natomiast cieszył się, że wyjeżdżamy i będziemy bezpieczni.
Tylko, że nas czekała jeszcze cała noc na tylnym siedzeniu Jeepa, z usypiającym kierowcą i częstymi kontrolami paszportów. O drodze powrotnej do Leh tutaj. O tym jak się podróżuje z Leh do Kaszmiru tutaj i tutaj. I o tym jak się przemieszczać w Ladah I Kaszmirze tutaj. Jak wyglądał przyjazd do Doliny Aru pisałam w części pierwszej tutaj