Wynajęcie skutera
Skuter na naszych wyjazdach to zdecydowanie jeden z ulubionych środków transportu. Cenimy go za niezależność i swobodę szybkiego dotarcia do miejsc niedostępnych dla samochodów, a dojście pieszo jest zbyt czasochłonne. Rower nie wszędzie jest dostępny. Poza tym, w górzystym terenie i przy wysokich temperaturach (aczkolwiek na Islandii temperatura była znośna, tylko pioruńsko wiało..o Islandii tutaj) dla nas jest zbyt wymagający.
Kiedy już się zorientowaliśmy, że wynajęcie skutera do żaden problem, pozostała tylko kwestia terminu i ceny. Jak pisałam, słoneczno-wodne kąpiele już nam się trochę nudziły więc zdecydowaliśmy, że pojedziemy następnego dnia. Tuż po wczesnym śniadaniu i obowiązkowej kąpieli wybraliśmy się na rajd.
Co do ceny, to rozpiętość była dość spora, od 15$ do 20$ za dzień. Akurat tam gdzie spaliśmy czyli w Coconutbeach Bungalows było najdrożej. Natomiast w trzeciej lokalizacji licząc od nas, cena była świetna i na dodatek dostaliśmy nowiutką Hondę…. Pani gdy dowiedziała się gdzie zamierzamy jechać była trochę przerażona i tak niepewnie oddawał nam te kluczyki. A my jeszcze nie wiedzieliśmy skąd ta nagła zmiana nastroju u niej. Jednak nie zrażeni, bo przecież w tym rajskim miejscu, nic złego nas spotkać nie może, zapakowaliśmy się na siodełko i w drogę 😉
Stan dróg
Pierwszy zong nastąpił już na pierwszym podjeździe – cała nasza plaża położona była dość nisko. Jadąc tutaj motocyklem jako pasażer, z plecakiem, już wówczas serce mi mocniej biło gdy z tej górki zjeżdżaliśmy, i musiałam się mocno trzymać oparcia z tyłu, żeby nie zsunąć się na pana kierowcę. Tym razem wpadliśmy tylnym kołem w dość sporą dziurę obłożoną kamieniami.. Huknęło tak, że spodziewałam się, że zaraz ujrzę panią z wypożyczalni. Cały podjazd na górę był kamienisty i pełen dziur. Dlatego Wojtek wjechał sam, a ja zaliczyłam wejście pieszo – nie pierwsze jak się okazało.
Wybierając się na tę wycieczkę nie znaliśmy tras lądowych, mniej więcej kojarzyliśmy którędy przyjechaliśmy i tak zamierzaliśmy jechać. Patrząc na mapę wiedzieliśmy, że musimy minąć plażę 4K Beach Port, na którą przypłynęliśmy łodzią z głównego portu – Koh Rong Community Pier i jechać dalej wzdłuż wybrzeża, aż dotrzemy do celu naszej wyprawy czyli właśnie Głównego Portu. Ponieważ zamierzaliśmy sprawdzić jak wygląda sprawa nurkowania, które było właściwie głównym celem naszego pobytu na tej wyspie.
Ale jak dojechać do Portu Głównego?
Pani wypożyczając nam skuter, na pytanie jak dojedziemy do Portu, zapewne nas nie zrozumiała. Po pierwsze, do którego portu chcieliśmy jechać, po drugie była zaskoczona, bo zdecydowana większość turystów w tej części wyspy, porusza się łodziami, a nie samodzielnie skuterami. Dlatego machnęła tylko ręką w prawo i lewo i dała sobie spokój z tłumaczeniem. Więc pojechaliśmy trochę na żywioł. Licząc, że skuter wytrzyma.
I jak już udało nam się pokonać pierwszy podjazd na górze, w barze ?! przy plastikowym stoiku siedziała grupka mężczyzn. Sytuacja się powtórzyła, żaden z nich nie potrafił nam odpowiedzieć jak dojechać do Portu.
W poszukiwaniu właściwej trasy
Pojechaliśmy w prawo i po krótkiej trasie góra/dół , niespełna kilometrowej, dojechaliśmy na najbardziej wysunięty w tej części wyspy cypel, do wioski Daem Thkov. Wioska to miejsce, w którym mieszkają raczej sami tubylcy, znajduje się tutaj również port ale dla większych łodzi. Miejsce mało urokliwe, za to można by rzec na końcu tego świata, bo dalej jechać się nie dało. Dojechaliśmy do portu i koniec.
Natomiast właśnie do tej wioski, można dojść kamienistym wybrzeżem, o tej samotnej mojej wyprawie jeszcze napiszę
Nie było wyjścia i musieliśmy zawrócić i to aż do naszej plaży-tym razem pojechaliśmy w lewo od wyjazdu. I to był dobry kierunek. Dość długo jechaliśmy spokojnie szeroką, czerwoną drogą, rzadko mijał nas jakiś pojazd, za to jak już mijał to z niebywałą prędkością. Motocykliści bez kasków szarżowali jak kaskaderzy, żadna nierówność na drodze, tudzież głębokie piaski była im niestraszna.
My natomiast, po monotonnych plażowych krajobrazach delektowaliśmy się okolicą. Jechaliśmy sprawnie do czasu, gdy nie zaczęły się kolejne usiane sporymi kamieniami podjazdy i zjazdy. Wówczas górki zaliczałam głównie pieszo- co było też pewna odmianą od dwudniowego leżenia, natomiast na zjazdach kurczowo trzymałam się, aby nie zsunąć się na Wojtka. Co skutkowałoby wspólnym wywinięciem kozła i przykrym zakończeniem naszej wyprawy.
Dodatkowo, nie pomagał fakt, że mieliśmy nowy skuter..więc każda rysa byłaby na nim doskonale widoczna. Biorąc pod uwagę tutejsze ceny nie chcieliśmy dodatkowo dokładać do tego pobytu w takiej formie. Po drodze przejechaliśmy również drewnianym mostkiem, mocno niestabilnym co dodatkowo podniosło nam poziom adrenaliny.
Jechaliśmy mając wciąż zatokę po lewej stronie. Niespełna 10 km trasa, której nawet nie ma na gogle maps, zajęła nam ponad godzinę i lekko zmęczyła. A na końcu wjechaliśmy wprost na plażę Koh Tuch Beach . Aby dojechać do głównego wejścia do budynku Portu musieliśmy pokonać kawałek trasy plażą. Wspólna jazda w głębokim piasku była niemożliwa. Ja się znów przeszłam.
W centrum nurkowym pozyskaliśmy wszystkie informacje, zregenerowaliśmy siły i ruszyliśmy dalej zwiedzać wyspę.
Dalsza część tutaj
Kambodża, Koh Rong styczeń 2020