Nie zdążyłam ochłonąć po nocnej jeździe pociągiem z Agry, gdy wpadłam w kolorową otchłań jednego z najświętszych miast Indii – Varanasi, liczącego ponad 3 tys. lat, słynącego z rytualnych ablucji w Gangesie. Spalania zwłok na stosach, położonych tuż nad rzeką, których końcowym procesem jest wrzucenie prochów/części ciała do Gangesu.
Kiedyś zwane Khasi-przyjemnie kojarzy się z moim imieniem. Więcej podobieństw brak. Chociaż może ja też czasem jestem tak kolorowa, jak tutejszy tłum.
W przeciwieństwie do Stolicy, tutaj poruszam się wąskimi uliczkami. Momentami tak wąskich, że gdy idzie nimi krowa i stanie, to już nie ma jak jej wyminąć, chyba, że przekradając się pod nią.. Albo odwrót albo czekam. Kręte uliczki w Jerozolimie i Wenecji wydają się teraz całkiem znacznych rozmiarów. Dodatkowo, tutaj jeżdżą nimi jeszcze motocykle i rowery.
Pierwsze wrażenie w Varanasi
Idąc do hostelu kluczę pomiędzy krowimi plackami, psimi kupa i innymi ekskrementami wszystkich pozostałych. Trzeba być uważnym i czujnym, jedno popchnięcie i lądujesz na minie. Jak już muszę ciągle patrzeć pod nogi, to przyglądam się okolicznym stopą. Głównie są bose… Kobiece, udekorowane – pierścionki, łańcuszki, lakier, wzory z henny. Męskie, surowe. Potem w klapkach, rzadko sandały, jeśli stopy są w butach zakrytych, znaczy turysta. Sytuacji okrycia stóp nie zmienia nawet padający deszcz.
Pierwszego dnia rekonesans, tempem ślimaka – temperatura i poziom wilgotności, znacznie spowolniają, ubranie w kwadrans staje się mokre, pot cieknie stróżkami, zapasy wody szybko się kurczą, wyłapujemy w tłumie, większą garstkę podobnie ozdobionych osób i idziemy za nimi. Nieważne, że znów pada.. Takie podążanie za grupą, zwykle kończyło się interesująco. Tak jest i tym razem.
Takie przypadki lubię:)
Idziemy znaczny kawałek, pielgrzymi niosą, jak sądzę, dary-mleko, owoce, kwiaty, liście, woda z Gangesu, etc. Zawodzą mantry. Dotarliśmy do miejsca, w którym tłum się zwielokrotnił i stanął. Widzę, że zrobiła się do czegoś kolejka. Przepychając się do przodu, trafiam na policję. Pytam, – o co chodzi.? – Świątynia, -Pytam – czy mogę wejść.-Paszporty masz? – mam(wedle zasady na wyjeździe-nigdy/nigdzie bez niego) – chodź za mną.
Przypadek mnie tu doprowadził, nie wiem czy jestem przygotowana, bo ani nie wyglądam, ani nie mam darów ale idę za tym Policjantem. Idę wśród kolejnych kramów z darami, czyli żywymi różnokolorowymi kwiatami, świecami, figurkami, koralikami, przeciskam się pomiędzy pielgrzymami.
Jakby czyściej, czerwona wykładzina pod stopami, co kilka kroków Policja. W końcu docieram do “biura”.
Kwatera Główna Złotej Świątyni w Varanasi
Policjant machnął ręką, że mam tam wejść. Ok. Wchodzę, poza hello, się nie odzywam, tylko wyczekująco patrzę na kolejne osoby, które machaniem ręką kierują mnie do kolejnych. Jest i koniec, Pani z słuchawkami na uszach, też machnęła ręką, żebym usiadła. Trafiliśmy do Kwatery Głównej Złotej Świątyni, najświętszego miejsc dla Hindusow w tym mieście.
Pani się pyta-czy chcę wejść do środka? – jasne! – spisała dane z paszportu. Osobiste rzeczy, łącznie z telefonem trafiły do depozytu.
Po czym wskazała na buty, trzeba zdjąć i zostawić tutaj… Uuuu, na chwilę mój entuzjazm opadł. Nauczona doświadczeniem w Agrze, gdzie chodzenie w sandałach mokrymi ulicami, kosztowało mnie zużycie całego żelu odkażającego plus głęboki restet z mojej głowy wszystkich obrazów i zapachów, tutaj profilaktycznie założyłam treki. Buty do kostki, uznałam, że nawet jak Ganges wystąpi z brzegów to przejdę sucha stopą.. I co?.. teraz mam zdjąć to poczucie komfortu i iść boso..znów taplając się w tym wszystkim… Szszszssz..
“Poczucie komfortu” – w Indiach, w moim przekonaniu, takie sformułowanie nie występuje dla przeciętnego europejskiego turysty. Albo nie przekraczamy granicy i pozostajemy w swojej strefie.. Albo się z nią żegnamy i jesteśmy tu i teraz, z tutejszymi normami.. Zdjęłam, idziemy, byle się nie poślizgnąć… Szczęśliwie daleko nie było, doszłam do obszaru Świątyni, tam kontrola bezpieczeństwa, z uwagi na ryzyko zamachów-stąd tylu policjantów. W samej świątyni również.
W środku bardzo mało miejsca, pielgrzymi się tłoczą, każdy chce oddać dary, wpłacić datek, zostać dotkniętym przez guru. Stoję w tych wszystkich kolejkach, obserwując z ciekawością. Jednak gdy przychodzi do mazania po czole, asertywnie się wycofuję. Darów przecież brak.
Potem dłuższą chwilę spędzam siedząc i kontemplując obrazki, na telewizorze widać co się dzieje w środku. Rynnami do jednego zbiornika spływaj/wpadają wszystkie datki. Jesteśmy jedynymi turystami, nikt na nas nie zwraca uwagi-może poza policją, która niby nic a jednak czujnie spod oka spogląda.
Inny świat
Było to dla mnie intrygujące doświadczenie. Pierwszy raz przebywałam w tak odmiennym od mojego miejscu, Świątyni, tak ważnej dla Hindusów. Modlącej się żarliwie i równie żarliwie oddającej wszystkie przyniesione ze sobą dary. Początek religijnego aspektu spotkania z Varanasi, ostatecznie natchnął mnie spokojem-pomimo wszędobelskich ludzi i zwierząt i jednocześnie skutecznie wprowadziła w klimat-taki trochę nawet mistyczny..Z otwartą głową czekałam na kolejne dni.
Droga powrotna po buty, minęła jakbym się teleportowała- właściwie, żadne fekalia czy inne śmieci nie stanowiły problemu. Może to opary z tej Świątyni tak mną zakręciły:)
Varanasi, 14.08.2019