Wodospady Islandii – Wodospad Glymur cz.1

Glymur

Wodospad i Islandia, to jakby synonimy, one są tam wszędzie.  Podczas naszej 10 dniowej wyprawy, odwiedziliśmy te powszechnie znane i polecane, uważane za jedne z najbardziej fascynujących. Jak i te, o których rzadko się pisze. Właściwi nawet trudno mi określić ile tych wodospadów widziałam. A tym bardziej jak one się nazywały, ponieważ one są naprawdę na każdym kroku. Przynajmniej w tej części, którą ja odwiedziłam. Czyli na wschód i południowy wschód od Reykijaviku,  aż do słynnych jezior koło Parku Narodowego Vatnajokull, o którym pisałam tutaj

W ogóle na Islandii jest tyle wody, że chyba mogłaby zaspokoić potrzeby jakiejś części krajów afrykańskich. Gdyby tylko można ją było w łatwy i tani sposób przetransportować.

Charakterystyka wodospadów

Wodospady na Islandii, poza tymi stałymi, opisywanymi w przewodnikach, tworzą się samoistnie w miejscach, w których występują rzeki lub zbiera się woda w wyniku opadów deszczu – których również tutaj nie brakuje. Przy ciągłych i obfitych opadach, poziom strumyków wzrasta. Nurt staje się bardziej dynamiczny i woda szuka ujścia. Z racji tego, że Islandia charakteryzuje się również pagórkowatym ukształtowaniem terenów i występowaniem licznych i czasami wysokich wypiętrzeń, woda z tych strumyków po prostu spada w dół. Tworząc właśnie lokalny i bardziej lub mniej tymczasowy wodospad.

Dlatego podróżując samochodem wśród takich wysokich ścian skalnych, często właśnie widoczne są kolejne wodospady. Co więcej, w ten sposób można nawet stać się właścicielem wodospadu. Ponieważ akurat taka konstrukcja wytworzy się na ziemi, która jest prywatną własnością. Niejednokrotnie mijaliśmy gospodarstwa, na terenie których, za domem widać było mniejszy lub całkiem pokaźnych rozmiarów wodospad.

Wodospady, które odwiedziliśmy

Tym nie mniej poniżej mój subiektywny ranking   wodospadów, które my zobaczyliśmy, albo/i które zrobiły na nas z jakiegoś powodu wrażenie. 

Wodospad Glymur – drugi co do wysokości

Podstawowe informacje:

Wysokość – 200 m

Położenie – 70 km na północ od Reykjaviku

Dojazd z Reykjaviku autem – łatwy, główną drogą numery 49/1/47, nie wymaga napędu 4×4

Parking – bezpłatny

Dotarcie do wodospadu – wymagające, wspinaczka do góry, trawers przez rwący strumień

Czas wejścia i zejścia z parkingu – ok 3h

Długość trasy – ok 12 km w dwie strony

Rzeka – Botnsá

Otwiera zestawienie nie bez kozery, nie dosyć, że jest drugim co do wysokości  to, żeby do niego dotrzeć trzeba było się trochę pomęczyć a nawet zamoczyć. W moim przypadku nawet dwukrotnie i drugi raz był całkiem niekontrolowany.

Dojazd

Wodospad Glymur położony jest w niedalekiej odległości , ok 70 km od Reykjaviku, w kierunku północnym.  Prowadzi do niego droga numer 10, wiodąca malowniczą trasą początkowo nad oceanem, potem zjeżdża w głąb i wiedzie wzdłuż sporej zatoki Hvalfjörður, wcinającej się w głąb lądu na odległość 40 km.  Zjazd jest oznaczony tabliczką z nazwą wodospadu.  Po kilku kilometrach wjeżdżamy na bezpłatny  parking.

Od parkingu do wodospadu, a właściwe na jego górę mamy do przejścia jeszcze ok 5 km, czyli 1,5h dla niespiesznego piechura w jedną stronę.

Szlak

W tym dniu również nie mieliśmy szczęścia i nie towarzyszyło nam słońce. Za to deszcz nie mógł wytrzymać bez naszej obecności i tak jak pojawił się rano, tak z krótkimi przerwami siąpił lub padał do wieczora. Dlatego ruszając na szlak byliśmy wyposażeni w ciepłe i wodoodporne ubrania oraz buty trekkingowe, gdyż czekało nas wejście aż na samą górę wodospadu.

Po drodze do miejsca, w którym szlak się rozwidlał przechodziliśmy jeszcze przez jaskinie oraz fantastyczny punkt widokowy w postaci naturalnej, skalnej platformy. Świetny punkt na krótki odpoczynek przed dalszą marszrutą.

Wejście na górę można pokonać stroną północną lub południową. Zasadniczo nie ma tam, żadnej tabliczki, która opisywałaby jedną i drugą. Dlatego jeśli się wcześniej nie przeczyta można się trochę zdziwić. Ale zdecydowanie warto

Szlak po stronie północnej

Na pewno jest jedna konkretna różnica pomiędzy stronami, czyli aby wejść stroną północną należy najpierw pokonać strumień.  I nie jest to strumyczek tylko właśnie strumień. Rwąca i lodowata woda, do tego masa wypolerowanych kamieni, które trzeba pokonać. To sprawia że niewielu się decyduje na stronę północną, a szkoda.  My potraktowaliśmy to jako wyzwanie. Wodospad z dodatkowymi atrakcjami. Uznaliśmy, że będzie to ciekawe doświadczenie. Przeprawa okazała się, nie aż tak karkołomna jak się wydawało na początku, ponieważ ktoś kreatywny przerzucił przez strumień linę. Można, a nawet trzeba było się jej trzymać podczas przechodzenia.

A więc buty w garść i pokonaliśmy przeszkodę z nieukrywaną radością. Woda był tak lodowata jak latem w Bałtyku – dlatego łupanie w kostki było do zniesienia.

Tę niedogodność, niewątpliwie wynagrodziły nam widoki i konstrukcja podejścia. Im wyżej tym zakres przestrzeni do oglądania się zwiększał. Robiło się coraz ciekawiej, a do tego podejście momentami było dość strome.

Wrażenie robiła również wysokość  opadających ścian skalnych. Nie było widać dna. A właściwie to ja nie byłam w stanie podejść tak blisko krawędzi, żeby je zobaczyć. Szlak, w żadnym miejscu nie był ubezpieczony. W trakcie podejścia było kilka punktów widokowych, na sam wodospad lub na bezkresny horyzont, który rozpościerał się za naszymi plecami.

A na samej górze widać było jedynie początkowy fragment wodospadu, potem woda opadała w dół już nie ścigana naszym wzrokiem, żeby zobaczyć dno trzeba by było się bardzo mocno wychylić. Nikt tego nie robił,  na mnie robiło wrażenie już to co i tak widziałam.

Suchą stopą się nie dało

Dodatkową atrakcją na samej górze była możliwość przejścia na drugą stronę. Trzeba było jedynie pokonać strumień w drugą stronę..na górze rzeka Botnsá nie była już tak wymagająca jak na dole. Do jej przejścia nie są potrzebne liny, bo nurt jest bardzo słaby. Jedynie wytrzymałość na zimną wodę. Rzeka jest dość szeroka, idzie się po czasami ostrych kamieniach. Ja przez dłuższą chwilę walczyłam z rzeczywistością, bo nie chciałam po raz kolejny moczyć stóp. Chciałam przejść ten odcinek suchą stopą w butach.

Pokusiłam się nawet o dość daleki spacer wzdłuż rzeki, mając nadzieję, że ona w pewnym momencie się zwęzi i znajdę dogodne miejsce do przejścia. Niestety im dalej od wodospadu, tym rzeczka tworzyła coraz więcej rozlewisk, jak przeszłam jedno to blokowała mnie szerokość kolejnego.

Ostatecznie zdecydowałam się przejść po dość niestabilnych kamieniach i gdy już byłam w połowie, nagle całkiem niespodziewanie pojawił się bardzo silny podmuch wiatru, przez który straciłam równowagę i wpadłam do wody – to właśnie był ten drugi moment, kiedy się zamoczyłam… Szybko się ogarnęłam, żeby choć fragment suchych butów ocalić i ruszyłam dalej. Ale to nie był koniec historii tego przejścia, ponieważ w ten sposób pokonałam jedynie jedno rozlewisko..

Kolejne nie dało mi szans na przejście w butach, a tym bardziej o suchych stopach. Niestety musiałam je zdjąć i pokonać na boso, kamieniste dno i lodowatą wodę. Nie była to przyjemność, tym bardziej, że wiatr się wzmagał, zrobiło się ciemno, zaczął intensywniej padać deszcz, nikogo poza mną w okolicy nie było. W sumie te wątpliwej przyjemności okoliczności zmotywowały mnie do szybszego działania i w końcu znalazłam się po drugiej stronie rzeki.

Dwa żywioły w jednym miejscu – wiatr i woda

Nie było czasu na zbytnie osuszanie się, poza tym i tak nie było po co bo padało coraz mocniej. Wróciłam pędzikiem na szczyt wodospadu i wówczas rozhulał się wiatr. Wiało potwornie, deszcz zacinał, zrobiło się jeszcze bardziej szaro. Przez dłuższy moment nie wiedziałam w którą stronę mam iść a świadomość bliskości wodospadu i krawędzi wzmagała niepewność. Wiatr wiał potwornie, trudno się było utrzymać w pionie, dlatego ukucnęłam, żeby nie stracić równowagi. Ostatecznie małymi krokami udało się dotrzeć do granicy drzew i tam już było zdecydowanie lepiej.

Wodospad i południowa część szlaku

O ile po północnej stronie szlak jest widoczny i idzie się ciągle wzdłuż rzeki, o tyle po tej drugiej stronie, ścieżka kluczy wśród drzew. Raz zbliżając się do krawędzi wodospadu raz odchodząc w drugą stronę. Idzie się bardziej na wyczucie niż przekonanie. Ostatecznie jak zeszłam, cieszyłam się, że już jestem na dole.

I właśnie dlatego, z powodu tych wydarzeń i naturalnych przeszkód zarówno na górze jak i na dole, traktuję ten wodospad jako najciekawszy i najfajniejszy. Żeby go zobaczyć trzeba było się trochę postarać a nie tylko podjechać autem i z niego wysiąść – jak to było w przypadku pozostałych wodospadów.:)

O kolejnych ciekawych wodospadach tutaj

Islandia, czerwiec 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *